9. Próby zaprzeczenia znaków Bożych w urządzeniu świata.
I. Pesymizm
„Czy istnieje porządek i celowość w świecie?
— Tak, może i jest", powie człowiek zaprzeczający istnienia Boga. „Ale“, mówi on dalej, „nic mnie nie zniewala przypisywać ten porządek wszechwiedzy i wszechpotędze nadprzyrodzonej, czyli osobowemu Bogu“.
„Dlaczegóż nie?" zapytujesz; albowiem znaki Boże w urządzeniu świata zdają ci się zbyt wyraźne, aby je można było zaprzeczyć.
Ale ateista będzie ci mówił rzeczy, które na pierwszy rzut oka mogą rzeczywiście wydać się ironią dla wszelkiej próby, usiłującej wykazać istnienie porządku w świecie, jak również ironią względem tego, kto ten porządek obmyślił.
1. Czy nie słychać bolesnego rozdźwięku w całym stworzeniu? Czy nie znasz prastarej, do głębi smutnej pieśni cierpienia i bólu, która się z pierwszym szczebiotem dziecięcia zaczyna i z ostatnim westchnieniem starca zamiera. Czy macosza troska nie wlecze się po krainie ludzkości, rozkazując płakać każdemu, komu w oczy zajrzała? Czy biedota nie przymiera głodem w setkach tysięcy ubogich lepianek, a wysiłek ciężki oblewa się potem na wyschłej nieurodzajnej glebie; czy nędza nie wyziera ze spustoszonych gradem zasiewów, a rozpacz czy nie targa na próżno żelaznymi łańcuchami, gdy one rozerwać się nie dają? Czy z morza nie wyskakują rumaki Neptuna o pienistych grzywach po to, aby kraj i człowieka pochłonąć? Czy tytani zaklęci w głębinach podziemi nie wstrząsają ustawicznie podwalinami świata, niszcząc, z trudem i mozołem zdobyte plony ziemi, pogrążając bez litości tysiące cennych istnień w przepaść rozszalałych żywiołów?
I czy ostatnim i najboleśniejszym z tych dysonansów nie jest śmierć, która niweczy życie w rozkwicie pieśni i myśli? Śmierć, która otwiera ziemię dla szybko zamykającej się mogiły, a sercu zadaje ustawicznie krwawiącą ranę?
Śmierć, która swym sierpem zatrutym lub swą krwawą kosą wywija, aby setki ledwo rozchylonych kwiatów ludzkich skosić jak zwiędłą trawę, a tysiące w połowie zaledwie dojrzałych nadziei ludzkich pozmiatać jako przejrzałe kłosy?
Czy rozkosz nie wznosi swych pieniących pucharów, a grzech czy nie spełnia z nich swego tryumfu? Czy niesprawiedliwość nie wstępuje na szlaki zwycięstwa, a pogwałcone prawo czy nie idzie za nią w orszaku niewolniczym?;
A co się dzieje z milionami zarodków, które siła przyrody wydała i taż siła wnet je niszczy, aby nie stały się kwiatem, ani owocem?
Co się dzieje z tymi najbardziej upośledzonymi biedakami, dla których jasne i ciepłe światło rozumu przez całe życie jest tylko słabo tlejącą się iskrą, którzy duchowo i cieleśnie skarleli, i wloką swój na wpół zwierzęcy żywot w nędznych suterenach, podczas gdy inni za suto zastawionymi stołami drwią sobie z owych „biednych głupców"? A co się staje ze wszystkimi zamiarami, które okrutny los życia, jak spróchniałe drewno rozbija, co się staje ze wszystkimi nieziszczonymi nadziejami, które pokryte zostają smętnym kirem zawodu, zamknięte w trumnie i pogrzebane pod spleśniałą grudą bezmyślnej rezygnacji?
Nie, nie, oburza się niewiara, tego żaden Bóg nie wymyślił i nie chciał, żaden Bóg pełen mądrości i wszechmocy. Ten cały pogodny światopogląd, wskazujący nam świetlaną stronę istnienia, jest jedynie niesłychanym kłamstwem. — Światopogląd posępny jest prawdą życiową, która pozwala ci ujrzeć przerażenie bytu i poznać jego otchłanie. Choć może w ogólnej sumie rzeczy tkwi jakaś treść mająca rację istnienia, istnieje jakaś nieświadoma i rwąca się do istnienia i życia wola — ale nieszczęsna i przeklęta jest ta wola, i najlepszym byłoby: położyć wszystkiemu koniec! Pragnienie istnieć jest nędzą świata, pragnienie żyć jest nieszczęściem człowieka! Niejaki Rosegger, który zresztą do przedstawicieli tego światopoglądu pesymistów nie należy, tak mówi: „Nie ma żadnego Boga, jest to prawdą i rozwiązaniem wszystkiego i wiecznym amen".
Niebiosa i serca ludzkie wirują w walce bez końca — jest to wieczna gorączka i malaria, i każda istota przez swe cierpienie i ból ma w sercu zapisane: „Nie masz Boga“!
Czy w rzeczy samej to wszystko jest wiecznym amen? Czy taki Schopenhauer i taki E. von Hartman mówią prawdę, gdy głoszą pesymizm?
I kto zajrzał do serca bytowi, a życiu do duszy, czy pesymista, który sobie powtarzał słowa Dantego u wejścia do piekła jako dewizę: „Lasciate ogni speranza" (porzućcie wszelką nadzieję), czy chrześcijanin, który szepce swej duszy: „Wytrwaj i żyj nadzieją ostatecznego rozwiązania wszystkich niezaprzeczalnych dysonansów, choćby dopiero w niezmąconej harmonii życia pozagrobowego''?
2. Mówię: „wszystkich niezaprzeczalnych dysonansów! Jest bowiem rzeczą pewną, iż ten świat mógłby fizycznie i moralnie być lepszym, niż jest w rzeczywistości - jakkolwiek niepodobna przewidzieć, jak on mógłby stać się lepszym dla nas, ludzi takich, jakimi w rzeczywistości jesteśmy.
To prawda, że ziemia zamiast cierni i głogów swobodnie i, nie spijając tylu kropli potu z czoła ludzkiego, mogłaby wydawać purpurowe róże i obfite grona, i złote ziarno. A zamiast lasów gaje owocowe mogłyby swe słodkie dojrzałe jesienią płody zsypywać do rąk świętujących ludzi. Ale jaka byłaby z tego korzyść? Kraj pasożytów, nic więcej — a taki nie może być na serio ideałem człowieka!
To prawda, że cierpienie i ból, niedostatek i nędza mogłyby nie nucić swej smętnej pieśni znękanym ludziom, a ciężka troska mogłaby nie stać przed oczyma od brzasku przebudzenia, mogłaby nie przedłużać ustawicznego uganiania się za kawałkiem chleba — ale ból łamie pychę, opartą na własnych urojonych siłach; cierpienie podnosi serce na wyżyny, do jakich przyjemność nigdy nie sięga; własna troska uczy duszę łatwiej zrozumieć cudzej troski nieme znaki, a dolegliwości doczesne dają skrzydła do lotu ku niewidzialnym jasnym wybrzeżom na podobieństwo białych gołębi lecących ku zorzy wieczornej; a jedynie doświadczenia losu potrafią z twardego marmuru istoty ludzkiej wykuć taki posąg, który byłby godzien stanąć w wiecznej galerii u Boga. Bo tak ukształtowaną jest natura ludzka, że ciosy opornej, buntującej się przyrody rozniecają jeszcze iskry tajników ducha człowieczego, by od ich ognia zapłonęła pochodnia dobroczynnych potęg ziemi. Gdyby ziemia nie była skazana na to, aby rodzić ciernie i głogi, to rolnictwo, uprawa lasów i sztuka ogrodnicza byłyby czymś, o czym nie miano by nawet pojęcia. Gdyby ziemia, którą człowiek uprawia, i materia, którą podbija, nie były oporne, surowe i trudne, to nigdy by nie powstały cudowne dzieła techniki. Gdyby człowiek nie był ułomny i słaby na ciele, to nigdy by świat nie ujrzał błogosławieństw sztuki lekarskiej, zarówno jak i jej szlachetniejszej siostry, uczynnej miłości bliźniego.
Gdyby ziemia nie była podzielona na pustynie i urodzajną glebę, to cały olbrzymi handel światowy z wielkim nakładem roztropności i energii, odwagi i przedsiębiorczości nie ujrzałby światła dziennego.
Zapewne: życie stało się szkołą, odkąd ludzkość żyje, szkołą z coraz trudniejszymi zagadnieniami i coraz bardziej powikłanymi zadaniami; to posiada wartość jak dla pojedynczych ludzi, tak dla ogółu. Ale nikt, z wyjątkiem chyba strupieszałych jednostek, nie nazwie tego nieszczęściem, że człowiek musiał przechodzić tę szkołę, że poniósł w niej niepowetowaną szkodę. A kto ciężkim zadaniom bytu idzie na spotkanie z jasnym spojrzeniem i gotową zawsze do ofiary wiernością, ten nie strupieszeje! I to oświetla należycie całą wartość pesymizmu!
Skoro Bóg wysłał człowieka jakby na rozkołysanym okręcie w niebezpieczne mgły i na rozszalałe morze — to powiedz mi, jakie ma on powziąć postanowienie? Czy powie sobie: „Rzuć się do morza", czy też: „Ręka do steru, a wzrok skieruj ku gwiazdom wiecznym?"
Nie lepiej rzecz się ma z innymi twierdzeniami pesymizmu; nie dają się one utrzymać!
Śmierć, nieubłagana śmierć — ma występować jako główny świadek przeciwko Boskiej wszechwiedzy.
No dobrze! Przypuśćmy na chwilę, że nie ma żadnej śmierci w znanych nam królestwach istot żyjących. Wtedy albo wszystkie istoty żyjące musiałyby być uposażone w nieograniczoną płodność, a do tego brak dostatecznej przestrzeni na ziemi; albo urodzajność byłaby ograniczoną, a wtedy ostatecznie ziemię zamieszkiwałyby miliardy pasożytów, które życiu tylko ujmę robią, a nic mu nie dają. Żadne z dwojga nie nadaje się.
3. Powyższe twierdzenia nie oznaczają bynajmniej, jakoby ktoś z nas śmiertelników mógł rozwiązać te okropne tajemnice, jakich wypadki częstokroć dostarczają. Już w stosunku do społeczeństwa, które jakimś ciężkim nieszczęściem zostało dotknięte, jest to niezmiernie trudno — a dać wystarczające rozwiązanie, dlaczego właśnie na tego lub owego osobnika, który należy do owego nieszczęśliwego ogółu, spadł cios okropny, jest rzeczą zupełnie niemożebną.
Jednak jest prawdą, że nawet i tu ze złego powstaje dobro. Wielkie nieszczęścia, spowodowane trzęsieniem ziemi, powodzią, burzami, gradobiciem, zamiecią śnieżną, mają dla człowieka patrzącego nawet z oddali moc zbawienną, nie mającą sobie równej. A zasępiony wzrok nie spostrzega już tego, pierś przywalona ciężarem nie potrafi już odczuwać i zbyt rzadko bliższe i dalsze skutki nieszczęść usuwane są uczynną, dobrotliwą dłonią.
Jest też prawdą, że człowiek z tych przykrych lekcji uczy się zawsze czegoś nowego dla dobra ogółu; bądź co bądź: rozszalała burza, pomór, wojna przyczyniły się do zdobycia nowych wiadomości w górnictwie, medycynie i chirurgii, zastosowanie których uchroni na przyszłość od zguby więcej istnień ludzkich, niż te, co od owych nieszczęść zginęły. Ale tu nauka została okupioną ceną szlachetnej krwi ludzkiej, i to drogo, boleśnie drogo.
4. A mimo to pesymizm nie może ciągnąć zysków z takich faktów; przeciwnie: właśnie rozdźwięki życiowe domagają się ostatecznego rozwiązania ze strony pozaświatowego Boga. Miliony kwiecia nie przynoszą owoców, a zatem i pragnienia ludzkie mogą również pozostać niespełnionymi, niewiele jeszcze mówi. Gdyby kwiaty mogły filozofować, to powiedziałaby sobie, że znaczna ich większość wcale nie ma przeznaczenia wydać owoc, lecz istnieją po to, by służyć innym celom np. pożywieniu owadów, że przeto ich istnienie w postaci kwiecia nie jest bezcelowe i nierozumne. A filozofująca dusza ludzka widzi od razu jasno, że jej istnienie byłoby niedorzecznością, gdyby jej istocie, jej przymiotom, jej najgłębszym tęsknotom nie przypadło w udziale doskonalenie i szczęście w wieczności.
Jeśli pesymizm jednak, pomimo bezpodstawności swych zasad, obstaje przy twierdzeniu, że istota rzeczy jest nieświadomą i nieszczęsną, błądzącą w ślepocie, ciemności i niedorzeczności wolą lub pragnieniem istnienia, to jest rzecz trudna do odparcia. Bezwzględny błąd dzieli na równi z prawdą, jak powiada Paulsen, ten przywilej, że obu niepodobna odeprzeć. Ale poniżyć majestat pełen harmonii i cudownych dźwięków, jakie się we wszechświecie rozlegają, do jakiejś nieświadomej i ślepej dążności do bytu, nie jest już prawdziwą filozofią.
Może się zdarzyć, mówiąc obrazowo, że w jednym wielkim ustępie muzycznym spokojny, czysty, harmonijny potok dźwięków zostanie przerwany wspaniale zastosowanym i pomysłowo podzielonym szeregiem dysonansów. Czy dlatego mamy twierdzić, że to skomponował jakiś partacz, czy też spokojnie wyczekiwać mamy na rozwiązanie w sposób pomysłowy tych dysonansów.
6. Religijna i chrześcijańska świadomość uzupełnia powyższe rozumowania jeszcze dwoma poglądami, które tutaj chciałbym tylko luźno dorzucić: po pierwsze przypomnieniem prastarej winy pierwszego człowieka, która zamknęła raj, pozostawiając nam zdobycie szczęścia cierpieniem — a następnie myślą, wznoszącą się ponad cały pesymizm, myślą o Tym, co dla nas ciężki, najboleśniejszy krzyż dźwigał.
De Lagarde powiada, że przez śmierć Ukrzyżowanego dawne pieśni cierpienia zostały transponowane na wyższą tonację, z Moll na Dur.
Są to piękne słowa, ale możemy więcej powiedzieć, że słychać już teraz w żałosnych pieśniach ludzkości pielgrzymiej, z mroków, jakie nas jeszcze otaczają, jakby jakieś lekkie, dalekie dźwięki radości, idące na nasze spotkanie.
I dlatego mówimy odważnie i wesoło: istnieje Bóg, to jest wieczna prawda i rozwiązanie wszystkich dysonansów i wieczne amen.
Niebiosa płyną z całym spokojem majestatu wiecznego, a serca ludzkie prowadzą walkę mężnie aż do końca i mimo paroksyzmów chorobliwych i mroków, każda istota przez swe cierpienie i ból, a bardziej jeszcze przez swą tęsknotę ma w sercu zapisane: „tak, jest Bóg“.