7. Pochodzenie sumienia.

1. Nikt nie zaprzecza istnienia świadomości moralnej u człowieka. Istnieje sumienie, istnieje moralność — tak mówią wszyscy. Ale niektórzy z filozofów twierdzą, że świadomość moralna ze swymi nakazami nie pochodzi od Boga. Sumienie nie jest pochodzenia boskiego „nómos theoù“, nie jest ono prawem Bożym. Moralność jest autonomiczna, to jest dana człowiekowi od człowieka — jest ona czysto ludzka.
W ten sposób pouczają — jeśli cię nazwiska zajmują — filozofowie Comte, Bentham, Mill i Spencer i wielu innych z ich szeregów.
Gdyby zaś te twierdzenia były słuszne, to oczywiście, że i wniosek o istnieniu Boga z faktu egzystencji sumienia byłby fałszywym.
Musimy zatem posłuchać i osądzić.
2. W ten sposób, tak twierdzi obóz niewierzących, powstała świadomość moralna u człowieka.
Sumienie nie jest darem Bożym, włożonym do każdej piersi ludzkiej, Sumienie jest raczej wynikiem długiego historycznego rozwoju.
Aby zrozumieć ten rozwój świadomości moralnej, należy cofnąć się wstecz, o jakie tysiące lat, do historii praczłowieka.
Nie w raju, tak głosi niewiara, znajdujemy pierwotną ludzkość, lecz gdzieś na kuli ziemskiej, może w Lemurii lub bajecznej krainie Atlantydy, które leżą zatopione w głębinach oceanu. Tam mieszkała praludzkość. Pierwszym jej rodzicem było zbliżone do małpy zwierzę. I jak mało ów zwierzęcy rodzic ludzkości posiadał zmysłu moralnego, także mało miało go owo ludzkie p ó ł z w i e r z ę, jak można zaledwie nazwać pier­wotnego człowieka. Wielkie prawo dobra i zła i wypełnienia obowiązku nie kierowało życiem tego praczłowie­ka. Nie znał on nawet wewnętrznej i stałej róż­nicy między dobrem a złem.
Dwie główne potęgi, które rządziły jego życiem, były to popęd do zachowania własnej isto­ty i zachowania własnego gatunku: a więc nie­okiełznany głód i całkiem jeszcze zwierzęca, pry­mitywna miłość.
Jeden stopień wyżej przywiódł praczłowieka do wykształcenia stadowego, które się następnie w gatunkowe i rodzinne rozwinęło. 
Wówczas to popęd samozachowawczy i gatunko­wy nie mógł już bezmiernie i bezgranicznie być zaspakajanym; musiano się wzajemnie przystosowywać, naginać, mieć wzgląd jeden na drugiego, jeśli cała gromada lub pokolenie nie miały znowu ulec rozproszeniu. Musiał każdy unikać tego, co innym szkodziło; musiano mieć wzgląd na to, co dla ogólnego dobrobytu było pożytecznym. I w ten sposób rzeczy szkodliwe nazwano „złymi“, a rzeczy pożyteczne „dobrymi“. Gdy ktoś z gromady ukradł z ognia zabitą zwierzynę i wynikły z tego powodu gwałtowne spory i długa zawiść w rodzie, to nazwano to złem, ponieważ było to rzeczą szkodliwą. 
Jeśli zaś ktoś z gromady spotkał w lesie towarzysza, na którego zranione dzikie zwierzę rzucić się chciało, aby bezbronnemu kości pokruszyć, i jeśli wówczas ów pierwszy swój własny oszczep utopił w boku niedźwiedzia lub żubra, to nazwano to czynem dobrym, ponieważ wybawił on klan od szkody, śmierci i smutku.
Odtąd poszło już znacznie szybciej. Nowe prawo dobrego i złego stało się wkrótce starym zwyczajem, zwyczaj stał się panującym obyczajem, a obyczaj z jego potęgą jest przecież matką moralności.
Zjawili się prawodawcy i tyrani i do potęgi obyczaju dodali jeszcze siłę strachu przed k a r ą, już to ludzką, lub też boską karą, chłostą lub piekłem, jakie miały spotkać gwałcicieli prawa. I tym sposobem moralność stała się świadomością niewzruszonej, wyższej powagi nakazów moralnych, a posłuszeństwo takowym — obowiązkiem!
Widzisz, jak powstało sumienie! A co powstało może równie dobrze znowu zniknąć!
Zjawił się jeden, co chciał ludzkość pouczyć, jak można by sumienie niepochodzące od Boga, lecz przypadkowe znowu do zaniku doprowadzić. 
Jest nim Fryderyk Nietsche, najnowszy filozof, który jakby ciężkim młotem, całą swą potęgą stylową uderzył w odwieczne kolumny moralności, na których dotychczas opierało się zazwyczaj życie ludzkie, i chciał je zdruzgotać.
Przypomina on, że człowiek wspaniałego niegdyś dokonał dzieła: stając się z półzwierzęcia człowiekiem.
Ale Nietsche wskazuje mu jeszcze wspanialszy cel w przyszłości. Jak niegdyś stał się on człowiekiem, tak teraz winien rozwinąć się w „nadczłowieka". „Zwierzęta stadowe", „ludzie niewolnicy", którzy nie mogą skruszyć chorobliwych kajdan, to jest odrzucić od siebie starych pęt moralności, ci niechaj nadal wloką żywot głupi i skostniały. Ale „ludzie władcy“, ci powinni wznieść się ku wyżynom, stać się nadludźmi i nie dbać o żadną moralność, stając „poza dobrem i złem". Tak bowiem mówi Zarathustra: 
„Co jest największego, co przeżyć możecie? Jest to godzina wielkiej pogardy, godzina, w której obmierznie wam wasze szczęście, wasz rozum i wasza cnota". Wtedy i sumienie zamarło! 
Tak wtedy pogrzebie się je pod purpurową rozkoszą życia. I czy sądzisz, że wszystkie włókna twego serca nie poślą pozdrowienia pełnego try­umfu i radości na spotkanie nowemu „wyzwolonemu od kajdan" życiu?
Przystąpmy jednak do zbadania tych śmiałych hipotez o narodzinach i śmierci sumienia!
Słyszałeś, jak miało powstać sumienie! Dowiedziałeś się o hipotezie daleko sięgającej.
Brakuje jej tylko jednego: nie dotrzymuje tego, co obiecuje. Obiecuje ona przedstawić powstanie sumienia. W tym celu robi ona nieuzasadnione i wprost z historycznymi fakta­mi sprzeczne przypuszczenie:
Że człowiek powstał ze zwierzęcia i na początku swego rozwoju historycznego był półzwierzęciem, bez żadnego pojęcia moralnego.
Cała następnie hipoteza o powstaniu sumienia jest winną wyraźnego sfałszowania pojęć. Twierdzi ona wprost, że dla dobra ogółu pojęcia „dobry" i „zły" postawiono na miejsce pojęć „pożyteczny" i „szkodliwy". Ale posłuchaj! 
Przecież właśnie potrzeba wyjaśnić w tej hipotezie, skąd nagle temu półzwierzęciu zaświtały pojęcia „dobra" i „zła". Skąd jednak zjawiły się te nowe myśli, skąd przyszły one? Ja znam jedno rozwiązanie: Bóg włożył na początku do duszy ludzkiej, co ma czynić człowiek, a czego zaniechać. Ale owa hipoteza nie daje i nie zna żadnego wyjaśnienia.
Nie, inaczej być nie może: Sumienie jest wyprawą, daną od Boga swemu dziecku, duszy ludzkiej.
A teraz druga kwestia, jak sumienie kiedyś umrze?
Pewien pisarz — a jest nim Olaf Hansson, szwed — nazywa Nietschego „zarzewiem zniszczenia i rozpętaniem fal potężnych". Tak, wiele dobrych dusz ludzkich czuło już w sobie dzikie wezbranie takiego szalonego żywiołu i wiele duchów szlachetnych zostało przez nie pochłoniętych. Jest też wielu, bardzo wielu, którzy myślą, że, skoro tylko przestąpią prawa moralno­ści, tym samym staną się nadludźmi, którzy wiele zdań Nietschego przeczytali, a mało przemyśleli i jednego z pewnością nigdy nie dostrzegli, choć ono właściwie dla nich było napisane: „Pra­gnę me myśli otoczyć murem, jako też i me sło­wa, aby w mym ogrodzie nie gospodarowały prosięta“.

A jednak nie uśmiercił Nietsche sumienia.

Pomyślmy na chwilę, co by się stało, gdyby doktryna o nadczłowieku została ogólnie przyjętą.
Kto będzie wtedy bohaterem wśród „nowych" ludzi. Człowiek śmiały obali wszystko, co go krępuje, a człowiek okrutny podepcze to, co mu opór stawia.
No, a co wtedy? Co będzie wtedy czynił nadczłowiek? Czy wtedy nie przypomni on sobie dawnych czasów historii ludzkości, kiedy tych jako panów i jako wodzów duchowych ceniono, którzy, jak powiada filozof Paulsen, wiedli swych braci ku światłu i życiu?
I czy nie zatęskni wtedy coś w głębi duszy nadczłowieka za tym, aby znowu coś lepszego czynić, niż być ciemiężcą dla innych?
I czy nie wybuchnie wtedy serce ludzkie skargą i wołaniem, jakby potężnym i wspaniałym dźwiękiem dzwonów, jakby odgłosem pieśni na uroczystość Bożego Narodzenia, rozbrzmiewa­jącej wśród śnieżnej zimy: „A na ziemi pokój ludziom dobrej woli?“ A skąd będą wołały te głosy tęsknoty?
Nie skądinąd, jeno z sumienia, poczytanego za umarłe.
Widzisz więc, mój przyjacielu, że sumie­nie nie umiera! Nie! i staje na tym, że co tak niewzruszenie głęboko tkwi w duszy, to Bóg w niej zapisał i pisma Bożego nic i nikt nie zatrze.

Popularne posty z tego bloga

DLACZEGO TRZEBA BAĆ SIĘ ŚMIERCI

8. Znaki Boże w urządzeniu świata.